Jestem zdrowy jak koń…

2021-05-07 20:38:04

Wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna przycina trawnik na przedmieściach Londynu. Precyzyjnie wyrównuje źdźbła, żeby było idealnie. Pochyla się nad roślinami, aby po chwili wspiąć się na wysoką drabinę. To Tomasz, gdańszczanin, na emigracji od 6 lat. Patrząc na jego sprawność trudno uwierzyć, że choruje na RZS.

Nasz bohater nie zawsze był jednak w tak dobrej formie. Były chwile, kiedy środki przeciwbólowe „połykałem garściami”. Śmiałem się, gdy koledzy mówili, że zażywają czasem tabletki przeciwbólowe, gdy mają migrenę. Ja walczyłem z tak potwornym bólem, że trudno było go uśmierzyć czymkolwiek – na samo wspomnienie tamtych dni Tomasz ma dreszcze.

Gdy człowiek nie może zrobić kroku…

Do 2006 roku Tomasz praktycznie nie wiedział, że ma stawy. Aż nagle przyszedł ten straszny dzień. Mieszkał już wtedy w Wielkiej Brytanii, ale jeszcze bez rodziny przebywającej wówczas w Polsce. Ból stopy, który go obudził, był nie do zniesienia. Opuchnięte kostki nie pozwalały zrobić kroku. Zwykłe założenie skarpetki przekraczało jego możliwości. Kilka miesięcy później, już w Polsce, usłyszał diagnozę: reumatoidalne zapalenie stawów. O istnieniu takiej choroby wiedział od dawna, ponieważ zmagała się z nią jego koleżanka z pracy – Małgorzata. Mimo to był zaskoczony, że przytrafiło się to i jemu.

– Otrzymałem końską dawkę szybko działających leków, a z czasem włączono mi leczenie modyfikujące przebieg choroby. Terapia przyniosła ulgę, ale efekt uboczny był taki, że przybyło mi 30 dodatkowych kilogramów. To bardzo dużo, nawet przy 188 cm wzrostu – opowiada Tomasz. Ma silny charakter i jest uparty, zaczął więc systematycznie zbijać wagę. Ćwiczył, stosował dietę. Udało się schudnąć, ale szybko przyszedł kolejny kryzys – zerwanie ścięgna Achillesa w lewej nodze. 

Kolejne załamanie nastąpiło półtora roku po diagnozie. Bolało mnie wszystko i wszędzie. Czułem każdy staw, kolana, barki, łokcie. Ten koszmar trwał tydzień. Pojawiały się myśli o najgorszym, ponieważ sądziłem, że tego po prostu nie wytrzymam. Znów otrzymałem uderzeniową dawkę leków. Minęło.

Opieka w Polsce i w Anglii z perspektywy pacjenta reumatologicznego

6 lat temu Tomasz przeprowadził się na stałe do Wielkiej Brytanii. Mieszka tam z żoną i 14- letnim synem. Córka jest już dorosła i prowadzi samodzielne życie. – Kiedy urodził się nasz syn, w mojej głowie pojawiła się taka myśl, aby jak najszybciej dorósł, bo wtedy będzie mógł mi pomagać. Dziś już tak nie myślę.

Tak się złożyło, że Tomasz zna osobiście kilka kobiet, które mają RZS, ale nie spotkał nigdy żadnego innego mężczyzny z tym schorzeniem. Jaką dałby radę, gdyby taki mężczyzna stanął na jego drodze? – Na pewno, żeby pilnował właściwej wagi, aby nie dopuścić do jej niekontrolowanego przyrostu. Im stawy są mniej obciążone, tym lepiej. On wie to z własnego doświadczenia.

Tomasz przez 9 lat leczył swój RZS w Polsce, od 6 lat w Anglii. Zapytany o różnice pomiędzy polskim a brytyjskim systemem opieki zdrowotnej, odpowiada: 

- W Polsce odwiedzałem reumatologa co 3 miesiące. Ale koszmarem było dostanie się na rehabilitację po tym, jak zerwałem ścięgno. W Wielkiej Brytanii czegoś takiego nie przeżyłem. Tutaj system skonstruowany jest trochę inaczej niż w Polsce. Odpowiednikiem POZ-u jest lekarz pierwszego kontaktu. Kiedy pierwszy raz spotkałem się z moim lekarzem i opowiedziałem o swoim schorzeniu oraz przedstawiłem odpowiednią dokumentację z Polski, zostałem skierowany do specjalisty. Zrobiono mi zdjęcie rentgenowskie stawów stóp, barków i klatki piersiowej. Badania odbywały się bardzo szybko i sprawnie. Nie musiałem czekać w kolejkach, co po doświadczeniach w Polsce było dla mnie dużym zaskoczeniem. Angielski reumatolog potwierdził diagnozę i przepisał mi leki, zalecił dużo ćwiczeń. Zachętę do aktywności słyszę za każdym razem, kiedy mam kontakt ze specjalistą. Angielscy lekarze przywiązują dużą wagę do ruchu – opowiada Tomasz. Od 4 miesięcy jest na leczeniu biologicznym. – Po ostatnim rzucie choroby poprosiłem o nie lekarza. Zareagował pozytywnie, stwierdził, że nie ma przeciwskazań. Dziś lekarza odwiedzam co pół roku, choć raz w miesiącu odbieram telefon od specjalisty ze szpitala, w którym się leczę. Zdarza się, że dzwoni pielęgniarka z działu reumatologii. Pyta, jak przebiega leczenie, jak czuję się po zastrzykach. W Anglii jest jeden system, co bardzo ułatwia życie pacjentom i personelowi medycznemu. Po każdej wizycie specjalista wysyła list do mnie i do mojej przychodni. Recepty przepisuje przychodnia. Raz w tygodniu dostaję zastrzyki i odbieram lekarstwa w aptece. Wcześniej dostaję SMS z informacją, że leki na mnie czekają. Dodam, że są one bezpłatne, ponieważ pracuję w Wielkiej Brytanii. Bez refundacji kosztowałyby około 700 funtów, co w skali miesiąca dawałoby prawie 3 tysiące funtów, to duże pieniądze. Na szczęście jestem ubezpieczony, więc nie ponoszę dodatkowych kosztów.

Dom Tomka jest w Anglii

Tomasz cały czas jest w trakcie leczenia biologicznego. Od 3 lat nie przyjmuje sterydów. Ból czasem się pojawia, ale jest do zniesienia. – Wiem, że mój dobry stan może kiedyś minąć. Z tyłu głowy mam myśl o tym, że remisja nie musi trwać wiecznie. Ale, mimo bólu, staram się cały czas być aktywny. Przy RZS-ie nie można dopuścić do degradacji stawów.

W Anglii stworzyli sobie z żoną swój mały świat. Żyją szczęśliwie i spokojnie, nie myślą o powrocie do kraju. Tomasz znalazł stabilną, choć dość wyczerpującą pracę. Firma ogrodnicza, w której pracuje, zajmuje się utrzymaniem terenów zielonych. – Najbardziej męcząca jest jazda samochodem po Londynie ze względu na ogromne korki, w których czasem potrafię stać aż 4 godziny. To nie jest zbyt dobre dla stawów, ale póki co nie odczuwam większego dyskomfortu.

Tomasz korzysta z życia. Razem z kolegami założył kapelę. Grają różnorodną muzykę, od bluesa do hard rocka. W zespole jest gitarzystą. Poza muzykowaniem, lubi też wędkować. Angielskie wody kryją piękne szczupaki. Największy, którego udało się złowić Tomkowi, miał 96 cm. 

Pandemia wpłynęła na to, że Tomasz od kilku miesięcy nie był w Polsce. W tym czasie na koronawirusa chorowała cała jego rodzina. On nie miał żadnych objawów. – Dzięki temu, że mam RZS, zostałem zaszczepiony. Najpierw szczepiony był personel medyczny, a teraz osoby w wieku 60 + i z chorobami współistniejącymi. Przynajmniej w tym przypadku RZS do czegoś mi się przydał. Żartuje.

 

Opracowała: Aleksandra Stankiewicz-Zalewska

 

M-PL-00001416